Pewnie jeszcze wielu z was, tak
jak ja, pamięta wielką powódź, która nawiedziła Polskę w 1997 roku. Byłam wtedy
dzieckiem i spędzałam wakacje u babci i chociaż zagrożenie nie dotyczyło moich
terenów, to doskonale pamiętam strach i niepewność związane z wielką wodą. Przypominam sobie chwile, w
których z całą rodziną z napięciem wpatrujemy się w obrazy ukazywane na ekranie
telewizora, komentarze moich bliskich i ten wszechogarniający strach przed
nieokiełznanym żywiołem. To właśnie ten czas Jakub Ćwiek uczynił tłem swojej
opowieści. Podbudował ją swoimi doświadczeniami, ale też oparł na pełnej
dramatyzmu historii dojrzewania.
Właśnie trwają wakacje 1997 roku.
W Głuchołazach, tak jak i w całej Polsce, początek lipca nie rozpieszcza
pogodą, ale strugi deszczu lejące się z nieba nie są żadną przeszkodą dla
Józka, Darka, Kacpra i Grześka.
Ta czwórka młodych chłopków jest na skraju dzieciństwa – jeszcze momentami
infantylni, ale już jedną nogą w dorosłości. Palą papierosy, przeżywają
pierwsze zauroczenia i podejmują ryzykowane akcje. Gdy przychodzi pierwsza fala
powodziowa, to nie jest dla nich tragedia. Raczej ekscytujące wydarzenie w
trakcie nudnych, wakacyjnych dni. Wszystkie wydarzenia, które od tej chwili
będą miały miejsce są jakby wyjęte z ich najczarniejszych snów – ktoś straci
złudzenia, ktoś zobaczy sceny, jakich nie zapomni do końca życia, a ktoś inny
będzie zmuszony dokonać wyboru.
Jakub Ćwiek zastosował w Topieli taki efekt odwróconej fabuły.
Już na początku książki dowiadujemy się, że dwa tygodnie po powodzi w
Głuchołazach odnaleziono zwłoki poszukiwanego nastolatka. Kto to jest i co się
wydarzyło? Taka
myśl towarzyszy nam przez całą akcję. Cały czas , mimo momentami beztroskich
chwil, czujemy ten oddech śmierci na plecach. Ta myśl oblepia nas niczym błoto,
wkręca się w nozdrza jak zgniły zapach szlamu i zalewa nasz umysł, jak brudna
powodziowa woda.
Topiel,
to nie jest książka o powodzi, a właściwie nie tylko. Powódź jest tu raczej
drugoplanowym bohaterem, chociaż momentami przybiera postać monstrum, które
pożera wszystko na swojej drodze.
Chociaż Jakub Ćwiek ucieka się czasami do jej morfizacji, to jednocześnie mamy
świadomość, że dla tej czwórki chłopaków, nie jest ona największą życiową
tragedią. Na pierwszy plan wybijają się bowiem ich doświadczenia, uczucia, ale
niekoniecznie te związane z wodą. Chłopcy muszą radzić sobie z emocjami i
wydarzeniami, które mogłyby przerosnąć niejednego dorosłego. To lato stało się
dla nich granicą dzieciństwa i już nic nie było takie, jak kiedyś.
MOJA OCENA: 9 /10
WYDAWNICTWO: Muza
DATA WYDANIA: 3 czerwca 2020r.
LICZBA STRON: 382
Pozdrawiam
Kasia
J.
Nie słyszałam o tej książce, ale czuję się zaintrygowana treścią. Ciekawy pomysł na fabułę, może i mi się spodobać :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mam w planach przeczytać tę książkę. 😊
OdpowiedzUsuńJa trochę pamiętam tę powódź. Co prawda jak przez mgłę, bo też byłam wtedy dzieckiem. Moje miejsce zamieszkania było bezpieczne, ale akurat byłam na kilka dni u cioci, mieszkającej na najbardziej zagrożonych terenach. Pamiętam, że rodzice nie mogli po mnie przyjechać w planowanym dniu, bo dojazd do domu cioci był niemożliwy. Bałam się wtedy, że powódź nigdy się nie skończy i już nie zobaczę mamy i taty... :)
OdpowiedzUsuńDo prozy Jakuba Ćwieka na razie się nie przymierzam, choć ogólnie, to chciałabym ją poznać. :)